Red. Beata Tadla (TVP)
Publikacja księdza Roberta Nęcka dosłownie spadła mi z nieba (nomen omen)! Ostatnio sporo myślę o przyjaźni, potrzebowałam uporządkowania tych refleksji. I jestem zdumiona, że w procesie dojrzewania emocjonalnego, w czasie kształcących rozmów z najbliższymi ludźmi, nabierania świadomości i samoświadomości doszłam do prawd zdefiniowanych przed naszą erą! Pośród cytowanych tu myśli, wyrażanych przez współczesnych, jest także odwołanie do mądrości Syracha, który przestrzega, by starannie dobierać ludzi, bo "bywa przyjaciel tylko na czas jemu dogodny". Oj, tak... Przekonuję się o tej zależności tym częściej, im wyżej mierzę i celniej trafiam. Bywam więc zmęczona uczuciem zawodu, koniunkturalizmem, wykorzystywaniem. Ale jestem też wdzięczna losowi, bo - na zasadzie kontrastu -widzę stałość i prawdę tych, którzy trwają przy mnie niezmiennie. I jedni i drudzy wiedzą, kogo mam na myśli. I jednym i drugim dziękuję, bo sporo się od nich nauczyłam...
Era Facebooka zaburza czasem proporcje. Wirtualni znajomi natychmiast chcą się stawać naszymi przyjaciółmi. W obawie przed dewaluacją pojęcia pozostaję konserwatystką i kiedy tylko pada propozycja: "mówmy sobie po imieniu" natychmiast odpowiadam, że nie mam w zwyczaju skracania dystansu za pośrednictwem sieci. I nie ma to żadnego związku ze zmianą obyczajowości, której wszyscy jesteśmy świadkami. Boję się, że ta łatwość zabiera nam jakiś etap, jakąś prawdę w obcowaniu z drugim człowiekiem. Tyle razy dałam się nabrać... Niemal codziennością w moim życiu stał się schemat, zgodnie z którym najpierw dostaję serię komplementów, a potem serię próśb czy wręcz żądań. Kiedy odpowiadam, że nie jestem w stanie załatwić pracy w telewizji, wysłać kamery na mało istotne wydarzenie, nie umożliwiam kontaktu z prezydentem, nie umawiam się na randki i nie rozdaję pieniędzy, te same osoby przeistaczają się w agresorów i łatwym ruchem zamieniają wcześniejsze pochlebstwa w wulgarny atak, obelgi i pretensje. Do tej prawidłowości przywykłam, ale i tak za każdym razem czuję się spoliczkowana. Muszę też uczciwie przyznać, że istnieje ogromna grupa zupełnie bezinteresownych znajomych z internetu, którym dobre słowo przychodzi z łatwością, nigdy nie przekraczają granic i niczego, poza kontaktem ze mną, nie oczekują. Tacy są cenni, bo - jak pisze ksiądz Nęcek - dziś potrzeba nam ludzkich ludzi.
Dzięki niniejszej książce doszłam też do wniosku, że słowa "przyjaciel" nadużywamy, a w samej opowieści o związkach z ludźmi potrafimy sprowadzić je do banału. Nie zastanawiamy się, co znaczy naprawdę, szastamy tym określeniem, a przecież nie każdy na to miano zasłużył. Mieć przyjaciela i być nim dla kogoś to wyróżnienie. Zaszczyt. Umieć budować relację, która nie umiera mimo wichrów, niepowodzeń, przeprowadzek, zmian to niezwykła zdolność. Używanie przywoływanego w publikacji sformułowania "dobrze, że jesteś" też wymaga dojrzałości oraz poznania, czym jest wdzięczność, dawanie i branie. Bo przyjaźń to relacja dwustronna, inna niż miłość - jak przekonuje autor. Nie można przecież przyjaźnić się jednostronnie albo z samym sobą. A kochać tak można... W przyjaźni jest miejsce jedynie na dobre intencje. Przyjaciele nie tylko w czynach wyrażają wzajemne umiłowanie, nie tylko robią coś dla siebie nawzajem, ale też myślą o sobie w sposób szczególny, życzą sobie jak najlepiej, w ich głowach jest jeden kierunek: dobro tej drugiej osoby. Z tego też względu śmiem sądzić, że ludzie, którzy nie oczyszczą się ze zgubnego uczucia, jakim jest zazdrość, nie będą zdolni do budowania przyjaźni prawdziwej, długotrwałej i uszczęśliwiającej. Przyjaźń prowadzi wszak do szczęścia! Jeśli obcowanie z wybraną do tego związku osobą daje nam radość, jeśli pragniemy być z nią w chwilach dobrych, złych i obojętnych, jeśli tęsknimy za nią - znaczy, że poprzez wypełnienie tej potrzeby stajemy się szczęśliwsi.
Życzę Czytelnikom, by nauczyli się przyjaźń darować innym i ją od innych dostawać. Jestem przekonana, że ja już potrafię. Ta publikacja z pewnością pomoże zrozumieć istotę tej "najpiękniejszej formy ludzkiej miłości".