CZY BÓG TKWI W KWANTACH?

„Bóg trochę ludzi rozpieścił, tworząc za dużo naraz. Zbytek wspaniałości utrudnia nam widzenie Boga. Ale dzięki temu on sam może pozostawać w ukryciu”.

Te niezwykle ujmujące i dalekie od subtelności słowa, jednego z moich ulubionych pisarzy, Josteina Gaardera – to pierwsze, co przyszło mi na myśl, gdy dotarłam do ostatniej strony książki autorstwa Pawła Dąbrowskiego pt. „Bóg, kwanty, czarne dziury i ja”. Autor w prosty i nieprzekombinowany sposób zafundował mi podróż w głąb siebie (ku duchowej tożsamości); uaktywnił i zdynamizował świadomość przynależności do wszechświata – jego namacalnych (i nie tylko!) komponentów, procesów, zjawisk oraz przemian. Paweł Dąbrowski, z wykształcenia lekarz specjalizujący się w rehabilitacji medycznej, z całą pewnością nie jest ateistą, co można dostrzec na „pierwszy rzut oka”. Mimo to, nie występuje przeciwko niewierzącym. Podobnie jak Stephen Hawking (z którego lekturą miałam okazję się zaznajomić), w przystępnej i ciekawej (nawet dla laika!) formie zwraca uwagę na fakty; w wysublimowany sposób analizuje świat; rzeczowo i bez zbędnych ceregieli wyciąga wnioski. Stara się jednocześnie zachować obiektywizm, choć już na samym początku wyraźnie zaznacza, iż książka jest jego „osobistą wędrówką” ku tajemnicy sensu istnienia.

Czy Bóg tkwi w kwantach?

Kwant tu, kwant tam – i manna spada z nieba. Kwant tu, kwant tam – i z wody powstaje wino. Kwant tu, kwant tam – i martwy wraca do świata żywych… Brzmi enigmatycznie, szokująco, fascynująco, ale czy nie nazbyt naiwnie (żeby nie powiedzieć – infantylnie)? Otóż, nie. Okazuje się, że toczone na przestrzeni wieków burzliwe dyskusje na temat sensu życia, istnienia Wielkiego Kreatora, fatum czy występowania zdarzeń losowych, doprowadziły naukowy świat do czegoś takiego jak „teizm kwantowy”. Zaś rozważania pana Dąbrowskiego (podobnie jak interpretacja kopenhaska mechaniki kwantowej) pozwalają postawić znak równości pomiędzy zasadą nieokreśloności Heisenberga a szeroko rozumianym pojęciem „oka opatrzności”. Paweł Dąbrowski, z lekką, bezpretensjonalną i przyjemną „manierą”, przybliża Czytelnikowi nie tylko podstawowe pojęcia, fizyczne prawidła, matematyczne motta czy filozoficzne paradygmaty, ale i charyzmatyczne, wielkie osobowości (Einstein, Newton, Nowikow, Thorne, Penrose, Hawking, Życiński, Heller). Otwarcie daje do zrozumienia, że filozofia nie jest stereotypowym, bezproduktywnym dzieleniem włosa na czworo, a faktycznym „umiłowaniem mądrości” – dążeniem do poznawania istoty dotykających nas problemów, a przede wszystkim kształtowaniem wewnętrznej potrzeby rozumienia otaczającego nas świata. Podczas zagłębiania się w treść tej naprawdę fajnie napisanej książki zastanawia tylko jedna rzecz, która – w moim odczuciu – „gryzie się” trochę z takimi nazwiskami jak Penrose, Hawking czy Thorne. Rzecz jasna, żaden to mankament (raczej żartobliwy uśmiech w stronę Autora), ale mam na myśli film Star Trek. Zabrzmiało zabawnie i ciut banalnie, ale szczerze uważam, że znacznie lepsze byłoby odniesienie do filmu Interstellar (czas jako wymiar, w którym moglibyśmy poruszać się z różną prędkością; wytworzenie grawitacji przez wykorzystanie siły odśrodkowej; zakrzywienie czasoprzestrzeni i wreszcie istnienie horyzontu zdarzeń – czyli wszystko, do czego genialnie nawiązuje pan Dąbrowski). Biorę jednak poprawkę na to, że Star Trek był „tym pierwszym” i pokolenie Commodore’a 64 (do którego niewątpliwie należę i ja) ma pełne prawo czuć do niego sentyment. A jeśli Paweł Dąbrowski popełnił dzięki temu tak fenomenalną książkę, to chapeau bas! „Bóg, kwanty, czarne dziury…” to pozycja która nie przytłacza, nie indoktrynuje, nie przynudza i – przede wszystkim – nie męczy! Co prawda, nie mnie oceniać walory merytoryczne publikacji (jako nawiedzona biolożka z astrofizyką czy mechaniką kwantową mam niewiele wspólnego), jednak na tyle, na ile pozwala mi moja skromna wiedza, bezsprzecznie mogę stwierdzić, iż jest to książka nie tylko dla tych, którzy chcą poszerzać horyzonty myślowe. Uważam, że „naukowi wyjadacze” również znajdą w niej coś dla siebie, a już na pewno przyjemnie spędzą czas z tekstem, który bezboleśnie i taktownie kładzie nacisk na filozoficzny aspekt sensu istnienia. Nawet ekscentrykom i sceptykom pozwoli on zatrzymać się na chwilę; wyłączyć z nie zawsze kolorowej rzeczywistości i na spokojnie, bez negatywnych emocji, kontemplować misterium ludzkiej egzystencji. Co skłoniło mnie do przeczytania książki Pawła Dąbrowskiego? Jak dualizm korpuskularno-falowy zakłada, że światło może być cząstką (fotonem) lub falą, tak mój łaknący wiedzy umysł (zwłaszcza po absorbującej lekturze Stephena Hawkinga) zawsze otwiera się na tzw. drugą stronę medalu. Co ważne, sam Hawking nie uważał się za ateistę (zresztą, jeszcze za życia zdecydował, by uroczystości związane z jego pogrzebem odbyły się w kościele uniwersyteckim w Cambridge) i nigdy nie atakował ludzi wierzących (mimo niepokojącej i niezrozumiałej dla mnie, tendencyjnej nadinterpretacji jego rozważań przez niektóre środowiska czy mass-media). Faktem jest, iż Hawking pojmował „Boga” jako ucieleśnienie praw natury i twardo rozgraniczał pojęcie „wiary” i „religii”. Niemniej z szacunkiem odnosił się do wierzących i zawsze pozostawał otwarty na konstruktywny dialog. A dlaczego o tym napomknęłam? Bo wbrew pozorom obydwaj panowie (Dąbrowski i Hawking) osiągnęli ten sam cel – pomogli mi wysnuć konkluzję, że: jak trawiące umysł wątpliwości mogą być błogosławieństwem, tak zuchwałość w poglądach i duchowa stagnacja były, są i będą krwawym, sączącym jad znamieniem głupców i malkontentów. W życiu nie chodzi o kuriozalny wyścig szczurów. Ważne, by człowiek nie przestawał dziwić się światu, który przez nasze poczynania powinien stawać się tylko piękniejszy.

Co do pozycji „Bóg, kwanty, czarne dziury…” muszę wspomnieć koniecznie o jeszcze jednej, bardzo ważnej rzeczy! Ogromnym plusem książki są staranne, przejrzyste ryciny, i – przede wszystkim – forma, w jakiej została napisana i wydana. Jasno i wdzięcznie „przemawia” do Czytelnika, który nawet na chwilę nie traci gruntu pod nogami i nie musi jak furiat szperać w Internecie czy literaturze fachowej. Do tego rozbrajająca i jakże pomocna kropeczka nad i – główna bohaterka, „kreska”, dzięki której wszystko staje się prostsze i – mówiąc/pisząc kolokwialnie – nabiera barw. „Szacun” dla Autora! Jak Stephen Hawking, Roger Penrose czy Albert Einstein przywodzą mi na myśl sentencję Fernanda Pessoa: Wiara jest instynktem działania, tak z Pawłem Dąbrowskim kojarzą mi się słowa Helmuta Thielicke’a: Kto znalazł Boga, znalazł także samego siebie. Podoba mi się podejście Dąbrowskiego do wiary jako „bożego daru”, który – nie oszukujmy się – otrzymuje każdy z nas. Co z tym darem zrobimy dalej w otaczającym nas „zbytku wspaniałości” i w jaki sposób go wykorzystamy, zależy tylko i wyłącznie od nas (mamy przecież rozum i wolną wolę). Oczywiście, niegłupio byłoby takim darem podzielić się z innymi, a tym samym móc „przekuć” jego uchwytną sferę w coś głębszego… Jedno wiem na pewno: książka Pawła Dąbrowskiego na długo pozostanie w mej pamięci, bowiem dostrzegłam w niej klucz otwierający wrota wrażliwości na piękno otaczającego nas świata i szczerej chęci nieustannego poznawania samego siebie.